Nie znam się na żeglowaniu i nie wybrałbym się samotnie na morze w innym celu jak przepaść bez wieści.
Jakim cudem więc ważę się cokolwiek pomyśleć, przedsięwziąć, postanowić, pokombinować?
Jakim niezwykłym zuchwalstwem jest mojego umysłu funkcjonowanie pośród tego oceanu wszechoceanów.
Jeszcze nigdy nie rzuciłem się w burzę, która tak targałaby moimi trzewiami.
Raz po raz, wte i we wte, od zewnątrz i do wewnątrz mnie przewracając.
Całe myślenia i światów poglądy to bzdura i nijak się ma to do zmagań z żywiołem, który wybrałem.
Nic nie ma sensu jeśli w układzie jest choćby jedna więcej niewiadoma niż mojego ego non constans.
Czuję się tak jakbym próbował powstrzymać zderzenie galaktyk przy pomocy perswazji.
Ciekawe z jak daleka trzeba patrzeć na mojej burzy ze mną harce by zdało się to choćby przyjemnym i ciekawym widowiskiem.
Sam, muszę przyznać dopatruję się uroku tu i tam, ale wiem, że się mylę, nie to, że go nie ma. Nie ma go po prostu tam gdzie ja patrzę.
Co zrobić kiedy następne pięć dni to czas mojego życia i gdybym był normalny to gdzieś nastąpiłby koniec
i pewnie ktoś tam byłby w pełni zadowolony z takiego spraw obrotu.
Ale z moją głową?! Nie ja!
Witajcie, proszę oto ja, ja za ogony chcę trzymać kotki dwa.
A może trzy i cztery.
U mnie nie ma końca, bo koło fortuny, bo Uroboros, bo wstęga Nobiusa,
bo ja myślę w tak pokrętnie prosty sposób, że wszystkich moralistów świata krew by zalała gdyby się tylko domyślali mojego istnienia.