Nie znam się na żeglowaniu i nie wybrałbym się samotnie na morze w innym celu jak przepaść bez wieści.
Jakim cudem więc ważę się cokolwiek pomyśleć, przedsięwziąć, postanowić, pokombinować?
Jakim niezwykłym zuchwalstwem jest mojego umysłu funkcjonowanie pośród tego oceanu wszechoceanów.
Jeszcze nigdy nie rzuciłem się w burzę, która tak targałaby moimi trzewiami.
Raz po raz, wte i we wte, od zewnątrz i do wewnątrz mnie przewracając.
Całe myślenia i światów poglądy to bzdura i nijak się ma to do zmagań z żywiołem, który wybrałem.
Nic nie ma sensu jeśli w układzie jest choćby jedna więcej niewiadoma niż mojego ego non constans.
Czuję się tak jakbym próbował powstrzymać zderzenie galaktyk przy pomocy perswazji.
Ciekawe z jak daleka trzeba patrzeć na mojej burzy ze mną harce by zdało się to choćby przyjemnym i ciekawym widowiskiem.
Sam, muszę przyznać dopatruję się uroku tu i tam, ale wiem, że się mylę, nie to, że go nie ma. Nie ma go po prostu tam gdzie ja patrzę.
Co zrobić kiedy następne pięć dni to czas mojego życia i gdybym był normalny to gdzieś nastąpiłby koniec
i pewnie ktoś tam byłby w pełni zadowolony z takiego spraw obrotu.
Ale z moją głową?! Nie ja!
Witajcie, proszę oto ja, ja za ogony chcę trzymać kotki dwa.
A może trzy i cztery.
U mnie nie ma końca, bo koło fortuny, bo Uroboros, bo wstęga Nobiusa,
bo ja myślę w tak pokrętnie prosty sposób, że wszystkich moralistów świata krew by zalała gdyby się tylko domyślali mojego istnienia.
sobota, 22 października 2011
środa, 19 października 2011
XXVII
Nie służąc, służy mi mojego narkotyku nieobecność.
Moje żądze płoną, moja myśl błąka się pośród pustaci.
Jestem opętany żądzami i wielką torturującą rozkosz znajduję w panowaniu nad nimi.
Mam wrażenie, że odnalazłbym się w towarzystwie pewnego popularnego markiza przeciwwagą będąc dla jego rządź upodobań.
Moje żądze płoną, moja myśl błąka się pośród pustaci.
Jestem opętany żądzami i wielką torturującą rozkosz znajduję w panowaniu nad nimi.
Mam wrażenie, że odnalazłbym się w towarzystwie pewnego popularnego markiza przeciwwagą będąc dla jego rządź upodobań.
XXVI
Dzisiaj na dworze grabieją palce
Pada i szarochmurnie marzną mokre uszy i nosy.
Ubranie namaka brązami i puchnie resztkami zielonoburej wilgoci.
A w domu przy kawie myślę sobie o moim ekspresie co został w Warszawie.
I jak wspaniale byłoby napić się z niego.
W zielonookim towarzystwie podzielić się papierosem bez filtra.
I poczytać w taką pogodę z myśli chłonąc ciepły zapach przebiegający dreszczem po plecach.
Pada i szarochmurnie marzną mokre uszy i nosy.
Ubranie namaka brązami i puchnie resztkami zielonoburej wilgoci.
A w domu przy kawie myślę sobie o moim ekspresie co został w Warszawie.
I jak wspaniale byłoby napić się z niego.
W zielonookim towarzystwie podzielić się papierosem bez filtra.
I poczytać w taką pogodę z myśli chłonąc ciepły zapach przebiegający dreszczem po plecach.
wtorek, 18 października 2011
XXV
Widziałem Cię oka mgnienie temu
i widzę nadal kiedy pomyślę o tym wieczorze.
Idziesz po peronie z plecakiem, uśmiechem i pytaniem w oczach,
moich ulubionych zielonych oczach.
Stajesz przede mną i trochę nie wiadomo co powiedzieć więc nic nie mówimy przez moment.
A potem opowiadasz mi o pociągu i o tym, że biletu nie kupiłaś na dworcu i jak wypłaciłaś pieniądze i dziwimy się, że pociąg był punktualnie!
To tak nierealne jak nasze dziś wieczorne spotkanie.
Zaczynamy jechać, Ty rękę mi kładziesz na karku i ja już nic nie muszę słyszeć,
bo to jest pieszczota doskonała, to tak jak byśmy byli spleceni w uniesieniu,
to tak jakbyś mnie całowała.
Jedziemy tak razem a Ty martwisz się, że koleiny i że deszcz pada i że moja ręka zamiast na kierownicy wyleguje się na Twoim udzie.
i widzę nadal kiedy pomyślę o tym wieczorze.
Idziesz po peronie z plecakiem, uśmiechem i pytaniem w oczach,
moich ulubionych zielonych oczach.
Stajesz przede mną i trochę nie wiadomo co powiedzieć więc nic nie mówimy przez moment.
A potem opowiadasz mi o pociągu i o tym, że biletu nie kupiłaś na dworcu i jak wypłaciłaś pieniądze i dziwimy się, że pociąg był punktualnie!
To tak nierealne jak nasze dziś wieczorne spotkanie.
Zaczynamy jechać, Ty rękę mi kładziesz na karku i ja już nic nie muszę słyszeć,
bo to jest pieszczota doskonała, to tak jak byśmy byli spleceni w uniesieniu,
to tak jakbyś mnie całowała.
Jedziemy tak razem a Ty martwisz się, że koleiny i że deszcz pada i że moja ręka zamiast na kierownicy wyleguje się na Twoim udzie.
czwartek, 6 października 2011
XXIV
piękna Pani, czarodziejko chwil
kobieto rozpalająca moją myśl
Burzycielko spokoju, aranżacji moich pudeł mistrzyni
Zielonooka pokuso, schronień moich pachnąca wonią
spojrzeń Twoich pragnący ja arhaiczny gad
Pragnę i wyglądam za każdym przymknięciem powiek
Do Ciebie spieszę każdą chwilą dnia i odliczam
Stałaś mi się czasem którego skrawki odcinam co wdech
z wydechem czekam az z mroku niemal omdlenia zaczniesz wyłaniać się ku mnie
Rękę Twą na policzku czuję i wdech
Do za tydzień, do za pięć, do za dzień
Jeszcze tylko oddechów parę i sen
Moją zielonooką jawą się stanie
I burzą włosów swych oblejesz mi pierś.
kobieto rozpalająca moją myśl
Burzycielko spokoju, aranżacji moich pudeł mistrzyni
Zielonooka pokuso, schronień moich pachnąca wonią
spojrzeń Twoich pragnący ja arhaiczny gad
Pragnę i wyglądam za każdym przymknięciem powiek
Do Ciebie spieszę każdą chwilą dnia i odliczam
Stałaś mi się czasem którego skrawki odcinam co wdech
z wydechem czekam az z mroku niemal omdlenia zaczniesz wyłaniać się ku mnie
Rękę Twą na policzku czuję i wdech
Do za tydzień, do za pięć, do za dzień
Jeszcze tylko oddechów parę i sen
Moją zielonooką jawą się stanie
I burzą włosów swych oblejesz mi pierś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)