"Little do ye know your own blessednes; for to travel hopefully is a better thing than to arrive, and the true success is to labour.”
- Robert Louis Setevenson, El Dorado
środa, 30 października 2013
XLIII
But often, in the world's most crowded streets,
But often, in the din of strife,
There rises an unspeakable desire
After the knowledge of our buried life;
A thirst to spend our fire and restless force
In tracking out our true, original course;
A longing to inquire
Into the mystery of this heart which beats
So wild, so deep in us -- to know
Where our lives come and where they go.
Matthew Arnold, 1842
from The Buried Life
But often, in the din of strife,
There rises an unspeakable desire
After the knowledge of our buried life;
A thirst to spend our fire and restless force
In tracking out our true, original course;
A longing to inquire
Into the mystery of this heart which beats
So wild, so deep in us -- to know
Where our lives come and where they go.
Matthew Arnold, 1842
from The Buried Life
czwartek, 19 września 2013
XLII
A kiedy siądę sobie wreszcie,
Głowę wtuliwszy w obłoki dymne,
Rozkosznych wspomnień pełne,
To się im oddam tak zupełnie.
Nie będzie myśl mnie gnębić.
Pozwolę chwil przeszłych wiatrom,
Hulać po mojej czaszce,
Szast i świst!
Urywki wierszy i piosenek,
W akompaniamencie kobiet pięknych,
Przez leśno-polny parkiet,
W tangu uwodzić będą moje zmysły.
I siedział tak będę sobie,
Przez mary unoszony,
Ku coraz to bardziej gęstszym,
Kłębom przez cybuch fajki uwolnionym.
Głowę wtuliwszy w obłoki dymne,
Rozkosznych wspomnień pełne,
To się im oddam tak zupełnie.
Nie będzie myśl mnie gnębić.
Pozwolę chwil przeszłych wiatrom,
Hulać po mojej czaszce,
Szast i świst!
Urywki wierszy i piosenek,
W akompaniamencie kobiet pięknych,
Przez leśno-polny parkiet,
W tangu uwodzić będą moje zmysły.
I siedział tak będę sobie,
Przez mary unoszony,
Ku coraz to bardziej gęstszym,
Kłębom przez cybuch fajki uwolnionym.
środa, 18 września 2013
poniedziałek, 3 czerwca 2013
XL
Wiatr nad polem wieje,
Zając w miedzy siedzi.
Gdy go najdę z chartem,
To i wiatr wyprzedzi.
Chmura niebem pędzi,
Bażant drży pod skibą.
Gdy go najdę z chartem,
W górę fruknie ino.
Słońce jasno świeci,
Sarnom grzeje plecy.
Gdy je najdę z chartem,
Żar w nogach roznieci.
Lis na wzgórzu czyha,
Łupu wypatruje.
Gdy go najdę z chartem,
Na drób smak zepsujem.
Konik cwałem krzesze,
Iskry o krzemienie.
Gdy z chartem nachodzę,
Ziemi obleczenie.
Stepy za granicą,
Wilk się w kniei kryje.
Gdy go najdę z chartem,
(Bywaj bratku!)
Ręką tylko kiwnę.
Łęgi cień okrywa,
Dropi nie pogonim.
Gdy je najdę z chartem,
Zadmą Dyjany w rogi.
Stara dumka mówi:
Suhak stoi o siebie.
Gdy go najdę z chartem,
Znaczy my już w niebie.
maj 2013
Zając w miedzy siedzi.
Gdy go najdę z chartem,
To i wiatr wyprzedzi.
Chmura niebem pędzi,
Bażant drży pod skibą.
Gdy go najdę z chartem,
W górę fruknie ino.
Słońce jasno świeci,
Sarnom grzeje plecy.
Gdy je najdę z chartem,
Żar w nogach roznieci.
Lis na wzgórzu czyha,
Łupu wypatruje.
Gdy go najdę z chartem,
Na drób smak zepsujem.
Konik cwałem krzesze,
Iskry o krzemienie.
Gdy z chartem nachodzę,
Ziemi obleczenie.
Stepy za granicą,
Wilk się w kniei kryje.
Gdy go najdę z chartem,
(Bywaj bratku!)
Ręką tylko kiwnę.
Łęgi cień okrywa,
Dropi nie pogonim.
Gdy je najdę z chartem,
Zadmą Dyjany w rogi.
Stara dumka mówi:
Suhak stoi o siebie.
Gdy go najdę z chartem,
Znaczy my już w niebie.
maj 2013
wtorek, 7 maja 2013
XXXIX
Moje szczęście ma cztery łapy i mokry nos.
Moje szczęście chodzi za mną jak cień
I jak cień gdzieś się czasem zaplącze.
Wołam wtedy, Dolo moja!
I wtem, cwałem szybszym niż dźwięk
mojej małej tęsknoty,
pojawia się obok.
Cztery łapy i najpiękniejsze oczy.
Oczy, w których mieszczę się cały.
Moje szczęście chodzi za mną jak cień
I jak cień gdzieś się czasem zaplącze.
Wołam wtedy, Dolo moja!
I wtem, cwałem szybszym niż dźwięk
mojej małej tęsknoty,
pojawia się obok.
Cztery łapy i najpiękniejsze oczy.
Oczy, w których mieszczę się cały.
środa, 6 lutego 2013
XXXVIII
Idąc przez świat w wysokich kaloszach,
Krokiem pewnym, można gnać
Przez zimowe pola rozmarznięte odwilżą.
Słysząc za sobą cwału dud du, dud dam,
Nie trzeba twarzy zakrywać wichrów smaganiom.
Przez roztopów lodowate kałuże.
Patrząc na smugę jasną co tnie zagony,
Jak niebo nad głową obłoku ogon,
Ważne tylko, by przed siebie iść.
czwartek, 31 stycznia 2013
XXXVII
Palę coraz częściej,
Palę coraz chętniej.
Moje synaptyczne sprawy,
Wymuszają na mnie żarowe rozprawy.
Palę jakby więcej,
Palę jakby mniej namiętnie.
Bardziej po drodze.
Raczej idę, jadę niż siedzę.
Palę trochę przy okazji.
Palę tytoń skręciwszy niedbale.
Nie mam już w nikotynie,
Obrońcy, poskramiacza mych żądz.
Palę coraz chętniej.
Moje synaptyczne sprawy,
Wymuszają na mnie żarowe rozprawy.
Palę jakby więcej,
Palę jakby mniej namiętnie.
Bardziej po drodze.
Raczej idę, jadę niż siedzę.
Palę trochę przy okazji.
Palę tytoń skręciwszy niedbale.
Nie mam już w nikotynie,
Obrońcy, poskramiacza mych żądz.
środa, 30 stycznia 2013
XXXVI
I znowu to samo.
Nie widziałem Cię już drugi tydzień.
Nie rozmawiasz ze mną, nie trzymasz za rękę,
Nie położysz głowy na moim ramieniu,
A ja tęsknię coraz bardziej.
Oszukuję przyjaznych mi ludzi,
że niby bawię się dobrze w ich towarzystwie
Oszukuję znowu samego siebie
Próbując wmówić sobie, że przecież rozumiem.
Najgorsze, że rozumiem.
Potrzebujesz snu w czterech ścianach,
których nie nazwiesz domem.
Potrzebujesz snu leżąc na meblu,
nie w moich ramionach.
Potrzebujesz snu i może chociaż przyśnię Ci się
i we śnie rozśmieszę
Obudzisz się szorstkim po twarzy
lizana jęzorem,
Nie pocałuję Cię na dzień dobry.
Obudzisz się mokrym szturchana nosem
Nie spojrzę Ci w oczy mówiąc
- Dzień dobry kochana.
Najgorsze, że rozumiem.
Dlaczego nie zbudowałaś domu z naszych serc?
zamiast z betonowej płyty czy cegły?
Dlaczego nie potrzebujesz mnie obok?
Po pracy? Wieczorem? Nad ranem?
Dlaczego nie potrzebujesz żaru, którym płonę?
Po pracy? Wieczorem? Nad ranem?
Dlaczego wolisz znowu spać?
Przecież tak żałowałaś, że przespałaś tamten rok?
Niż żyć ze mną naprawdę wolisz spać?
Nie widziałem Cię już drugi tydzień.
Nie rozmawiasz ze mną, nie trzymasz za rękę,
Nie położysz głowy na moim ramieniu,
A ja tęsknię coraz bardziej.
Oszukuję przyjaznych mi ludzi,
że niby bawię się dobrze w ich towarzystwie
Oszukuję znowu samego siebie
Próbując wmówić sobie, że przecież rozumiem.
Najgorsze, że rozumiem.
Potrzebujesz snu w czterech ścianach,
których nie nazwiesz domem.
Potrzebujesz snu leżąc na meblu,
nie w moich ramionach.
Potrzebujesz snu i może chociaż przyśnię Ci się
i we śnie rozśmieszę
Obudzisz się szorstkim po twarzy
lizana jęzorem,
Nie pocałuję Cię na dzień dobry.
Obudzisz się mokrym szturchana nosem
Nie spojrzę Ci w oczy mówiąc
- Dzień dobry kochana.
Najgorsze, że rozumiem.
Choć na moje pytania nie potrafię odpowiedzieć.
Dlaczego nie zbudowałaś domu z naszych serc?
zamiast z betonowej płyty czy cegły?
Dlaczego nie potrzebujesz mnie obok?
Po pracy? Wieczorem? Nad ranem?
Dlaczego nie potrzebujesz żaru, którym płonę?
Po pracy? Wieczorem? Nad ranem?
Dlaczego wolisz znowu spać?
Przecież tak żałowałaś, że przespałaś tamten rok?
Niż żyć ze mną naprawdę wolisz spać?
Subskrybuj:
Posty (Atom)